Byłam
dobrym uczniem, przyjacielem, obywatelem, dzieckiem; byłam człowiekiem.
Zbudowałam swój szesnastoletni świat. Poznałam nowych ludzi, nowe miejsca.
Nauczyłam się, czym jest siła grawitacji, czym są właściwości sorpcyjne, czym
jest kalokagatia; co to jest metoda salami i technika spalonej ziemi. To
wszystko, o czym świat nie ma pojęcia. Ale do dzisiaj nie rozumiem na czym
polega siła dośrodkowa... Ale może mi to wybaczą. Może tam nie będą o to pytać.
I
chyba nagle przestałam istnieć... umarłam. To coś, co jest we mnie już nie
działa... było, a kiedyś nawet działało! Działało… jeszcze do niedawna.
Zabrałam światu trochę tlenu, trochę dwutlenku węgla... trochę miejsca, trochę
czasu… i zgasłam jak gaśnie spalona żarówka; tak, jak gaśnie dzień wraz z
zachodem Słońca. Moje Słońce właśnie zgasło… jakoś ostatnio, na dniach. I nie
świeci, tak po prostu przestało świecić. Nie daje ciepła… to też tak po prostu.
Ot tak zaczęłam marznąć we własnym ciele. I ja nie szykuję się na zmartwychwstanie.
Zawsze
mogę odwrócić się do świata plecami. I siedzieć martwa w zamkniętym pokoju: bez
tlenu, bez dwutlenku węgla… Potrzebuję tylko troszeczkę miejsca i czasu… ale
nie na długo. Zawsze mogę posypać klucz odrobiną soli, bo już nie znam przepisu
na cukier… Odrobiną soli na osłodę i zjeść klucz, nie patrząc w stronę drzwi.
Zasłonić okna. Posprzątać... nie lubię zostawiać bałaganu, nawet jeśli nikt w
świecie miałby go nigdy nie zobaczyć. Wejść do szafy i szukać swojej prywatnej
Narnii. Tylko mojej, gdzie nie wejdzie żaden niedobry człowiek. Wpuszczę tylko
moją nienawiść, mój ból... Jeszcze pomyślę nad krwią i łzami. W kałużach będą
pływać słowa... takie jak miłość, szczerość, szacunek... kałuże wyschną jak
wzejdzie Słońce. W mojej Narnii Słońce będzie świecić tylko dla mnie. Ale Słońce
prędko nie wzejdzie. Trzeba czasu… nie na długo, ale trzeba. Będę patrzeć na
wiatr. Wiatr będzie szarpać mnie za włosy. Trawa nie będzie zielona. Nie będzie
trawy. Nie uśmiechnę się do siebie... choćby po to, żeby nie płakać przez cały
czas. Nie uśmiechnę się do siebie, bo w mojej Narnii nie będzie luster. Nie
będzie ludzi, nie będzie jej ani jego.
A
ja sama pójdę na długi, hiszpański spacer... i porozmawiam sobie sama ze sobą.
Potem usiądę pod drzewem i postaram się zrozumieć siłę, o której nie mam
pojęcia. Trochę ciężko u mnie z fizyką… i z pamięcią, bo nawet już nie pamiętam
jej nazwy. Siła, siła… siła dośrodkowa… Chyba tak to się nazywało. Drzewa na
pewno wiedzą, rozumieją i wiedzą na pewno. A drzewa w mojej Narnii będą
wyjątkowo inteligentne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz