czwartek, 1 września 2016

1 września

                   1 września to jeden z tych dni, w których połowa świata jest ubrana na czarno, na biało albo na czarno-biało. Nietrudno zauważyć, kto wybiera się do szkoły. To trochę przytłaczające, dlatego osobiście po rozpoczęciu roku lubię uciec, chociażby po to, żeby za chwilę wyjść, ale bardziej rozpoznawalna, już nie w czarnej sukience i szpilkach.
                Nie lubię rozpoczęć roku, po prostu. Nikt, dosłownie NIKT nie zauważyłby, gdybym jednak zrezygnowała z pojawienia tam… ale poszłam, tylko po to, żeby stanowić jeden z elementów wielkiej, czarno-białej szachownicy Lublina.
                Dwa miesiące temu o tej samej porze szczerze... robiłam nic. (Jest po 11, więc pewnie spałam.) Dokładnie tak, cieszyłam się, że przez najbliższe dwa miesiące będę robić nic. Po dziesięciu miesiącach niedosypiania, chodziłam niewyspana jeszcze w połowie lipca. Może przesadzam, ale ja lubię przesadzać. Słyszałam to nie raz i nie dziesięć razy.
                W każdym razie, te dni wymknęły mi się spod kontroli. Niewiele wydarzeń mnie zaskoczyło, praktycznie wszystkiego się spodziewałam. Generalnie odwiedzałam te same miejsca, płakałam z tych samych powodów, cieszyłam się z tego samego, w większości nawet jadłam to samo. Niewiele czasu spędziłam w domu. Czasem siedziałam sama, ale nie umiem być długo sama ze sobą. Nie potrafię zorganizować sobie czasu, jeśli nie wisi nade mną pięć sprawdzianów z polskiego i dwa z matematyki...
                Ale jeśli mam być szczera... zapomniałam już co to szkoła (i nie przypomniałabym sobie tak sama z siebie, gdyby nie szturchnął mnie 1 września)… zapomniałam, jak to jest wstawać rano... zapomniałam nawet, jak ustawić budzik w telefonie. Nie wiem, czy będę potrafiła wysiedzieć 45 minut w jednym miejscu, praktycznie w jednej pozycji, jednocześnie słuchając, pisząc i nie myśląc o moich problemach, niezwiązanych ze szkołą...a będą takie, bo zawsze są. Przeżyłam dwa miesiące bez niezastąpionych porad nauczycieli i przyzwyczaiłam się, że bez tego można przeżyć. Potrafiłam wylaszczyć się (wystroić jakby ktoś nie wiedział) tylko po to, żeby wyjść na ulicę i zawrócić do domu. Albo wcale się nie malowałam, wychodząc do ludzi.
                Jak to będzie teraz? Bo już naprawdę nie pamiętam, czy między płaczem nad swym marnym losem, a płaczem nad tym, że nie umiem albo że nie dam rady, znajdowałam czas, żeby się pomalować i ubrać jak człowiek.
                Najgorszym okresem wakacji były dla mnie mniej więcej dwa ostatnie dwa tygodnie sierpnia. Oczywiście nie wszystkie dni były beznadziejne, no ale...byłam przeziębiona, bałam się z najróżniejszych powodów. Przede wszystkim nakręcałam samą siebie i wszystkich wokół, że nie dam rady w klasie i szkole, i co najmniej dwa razy byłam pewna, że się przepiszę. W końcu zostałam oczywiście... powoli zaczynam tego żałować, ale zobaczymy czy powiem to samo za dwa dni... chociaż pewnie będę sobie powtarzać to średnio co dwie godziny każdego dnia.
                No nic, zobaczymy jak to będzie, żeby zbytnio nie wybiegać w przyszłość. Wakacje 2k16 to takie mocne 2/10. Nie były najgorsze, nie były najlepsze, chociaż lepszych chyba nie było. Teraz poczekam te 10 miesięcy, żeby powiedzieć, że to był najgorszy rok szkolny. Ale jeszcze zobaczymy.